Historię można opowiadać przez wymiar wielkich wydarzeń ale te najbardziej namacalne i wzruszające są te opowiadane z perspektywy historii jednostki. Jedną z historii z czasu II wojny światowej, z Białymstokiem w tle opowiada przejmująca wystawa „Nazywam się Lusia…”, którą można oglądać na Skwerze Armii Krajowej w Białymstoku.
Jak informuje Urząd Miejski, to opowieść o ludziach, którzy kilkadziesiąt lat temu współtworzyli Białystok, jego historię i kulturę, a których życie brutalnie przerwała II wojna światowa. To również historia bezgranicznej miłości matki do dziecka i poszukiwania swojej tożsamości.
Lusia, a właściwie Lea Gurwicz, urodziła się w Białymstoku 30 kwietnia 1918 roku. Jej rodzice prowadzili fabrykę waty. W połowie lat 30-tych wyjechała na studia do Wilna, rok później przeniosła się do belgijskiej Antwerpii. I tam właśnie zastał ją wybuch II wojny światowej. Z mężem postanowili uciekać na Zachód. Niestety, we Francji zostali zatrzymani w czasie łapanki Żydów. Malutkiego synka udało się zostawić pod opieką francuskiej rodziny. Sami – transportem śmierci – pojechali do Auschwitz.
Musimy cię opuścić, właśnie wtedy, gdy tak bardzo nas potrzebujesz
– to fragment pożegnalnego listu, który Lusia napisała do syna. Edouard dostał go po ponad 40 latach od śmierci rodziców. Wtedy rozpoczął odkrywanie swojej przeszłości i swoich polskich i białostockich korzeni.
To chyba najtrudniejsza emocjonalnie wystawa, jaką dotąd robiłem. Nie jest to po prostu historia, a wciąż żywe uczucia. „Nazywam się Lusia” to opowieść o młodości, miłości, tragedii i ocaleniu. Jeżeli macie czas – zobaczcie, przeżyjcie.
– zachęca historyk – doktor Bogusław Kosel, który zebrał Losy Lusi i jej syna. Wystawę na skwerze Armii Krajowej można oglądać przez najbliższy miesiąc.
Źródło: Facebook, TVP3, UM Białystok.