Wywiad z Krzysztofem Fusem

przez Administrator

Wziął udział w ponad 1180 sztukach teatralnych i filmach. Pracuje jako aktor, kaskader, specjalista od efektów specjalnych, a nawet treser zwierząt! Przeżył trzy razy śmierć kliniczną, i pomimo, że obiecał sobie, że połowę życia poświęci na pracę w zawodzie, a drugą połowę na jej opisanie, ma 78 lat i nadal jest aktywny zawodowo… Podczas Festiwalu NNW w Gdyni, Krzysztof Fus opowie młodzieży o pracy na planie i swoich doświadczeniach z ostatnich ponad 50 lat!

Dlaczego zdecydował się pan na współpracę z Festiwalem NNW?

Ja także organizowałem kiedyś festiwal – Międzynarodowy Festiwal Zawodów Filmowych, Telewizyjnych i Teatralnych „Filmvisage” w Białymstoku. Tam poznałem Arka Gołębiewskiego. Zaimponowała mi idea jego Festiwalu NNW, więc kiedy pojawiła się okazja do współpracy, oczywiście się zgodziłem i zachęciłem też kilka innych osób. W końcu to, co robimy, to wielka odpowiedzialność i obowiązek!

O czym będzie pan opowiadał w Gdyni?

Z racji doświadczenia, opowiem o tym, jak było w polskim filmie kiedyś i jak pracuje się obecnie. Przytoczę historie z planów filmowych, anegdoty o wielkich nazwiskach z naszego środowiska, jak Holoubek czy Łomnicki. W końcu mam o czym opowiadać – pierwszy film, w którym zagrałem – „Cała naprzód” – ukazał się w 1966 roku, a ostatni, w którym odpowiadałem za ewolucje kaskaderskie – „Kurier” – miał premierę 11 marca 2019 roku! Zagrał tam ze mną również mój syn – Krzysztof Fus Junior.

Jak pan myśli, która z tych opowieści może zaskoczyć słuchaczy najbardziej?

Młodzież nie pamięta czasów PRL-u, dlatego zapewne zaskoczy ich sposób realizacji tak zwanych „półkowników”, czyli filmów zbyt odważnych, by trafiły na ekrany. Leżały na półkach latami, ocenzurowane lub z zakazem rozpowszechniania. Pamiętam, że kiedy kręciliśmy film o Józefie Kurasiu „Ogniu”, przyjechał do nas jeden z pułkowników z Urzędu Bezpieczeństwa z Krakowa i oświadczył reżyserowi Pawłowi Komorowskiemu, że nie będziemy robić tak kontrowersyjnego – jak na tamte czasy – filmu. Okazało się, że zgoda komitetu PZPR nie jest wystarczająca. Jadąc na zdjęcia w plener trzeba było uzyskać wcześniej zgodę od lokalnego UB. W ciągu dwóch godzin od wizyty tego pułkownika zadzwonił telefon z informacją, że rozwiązujemy ekipę – wiadomość potwierdzono faksem, a nas rozpędzono. Inne wspomnienie dotyczy filmu Henryka Kluby „Słońce wschodzi raz na dzień”, o którym nawet Wajda powiedział, że jest wydarzeniem 30-lecia! Byłem przy realizacji tego filmu, dublowałem aktorów, m.in. Franciszka Pieczkę, i widziałem, jak wielokrotnie zmieniano w nim sceny po jednym telefonie… Proszę sobie wyobrazić, jak drugi reżyser dyktuje sekretarce plan na kolejny dzień, ona notuje, a w międzyczasie muszą wszystko zmieniać, bo zadzwonił telefon, a po odebraniu usłyszeli w słuchawce: „Tej sceny nie może być w filmie, ma to być pokazane inaczej…”. Nie spotkałem jeszcze innego filmu, w którym byłoby tyle ingerencji, co u Kluby!

W swojej karierze robił pan rzeczy dla wielu ludzi nieosiągalne fizycznie, ale i psychicznie. Skąd czerpie pan odwagę?

Różne życiowe doświadczenia i uwarunkowania sprawiły, że jestem psychicznie odporny. Nie mogę jednak powiedzieć, że jestem odważny. Nie mogę taki być… Odważny jest ten, który się boi, a mimo wszystko zostaje bohaterem. Tymczasem ja już dawno doszedłem do etapu, w którym nie czuję strachu. Jedna rzecz mnie jednak zastanawia… Pływałem zimą w morskim oku przez 20 minut, gdy woda miała zaledwie 2 stopnie ciepła. Skakałem w galopie do studni, skakałem z wysokości, rozbijałem się autami. I nie bałem się. Nie wiem jednak jakbym zareagował, gdyby gestapo zabrało mnie do swojej katowni, czy dałbym radę się nie wygadać? Podług tego, film i zawód kaskadera to zabawa w niebezpieczeństwo – na brzegu czeka pogotowie, ratownik… można czuć się bezpiecznie. Ale co w sytuacji, gdy wiedziałbym, że nikt mi nie pomoże… Wtedy na pewno wysiada psychika… Kiedyś zadawałem różnym osobom to samo pytanie: o cenę ludzkiego życia. Najpiękniej odpowiedział mi ratownik górniczy ze spaloną w połowie twarzą, który pracuje za miesięczną pensję 2,5 tys. zł narażając swoje życie, dlaczego? „Bo ktoś musi!”.

Krzysztof Fus na planie dramatu wojennego Lecha Lorentowicza „Znicz olimpijski” (1969) wyskoczył z kolejki linowej wjeżdżającej na Kasprowy Wierch. Ta scena widnieje również na plakacie filmu. W tej samej produkcji, kaskader lądował na nartach na saniach wiozących drewno. Dwa lata później, na planie „Agenta nr 1” Zbigniewa Kuźmińskiego (1971), Krzysztof Fus poparzył sobie twarz – na tyle mocno, że konieczna była miejscowa transplantacja skóry. W filmie Andrzeja Wajdy „Wszystko na sprzedaż” (1968), nawiązującym do tragicznej śmierci Zbigniewa Cybulskiego, kaskader wpadł pod ruszający z dworca pociąg. Z kolei w bieszczadzkim „westernie” Aleksandra Ścibora-Rylskiego „Wilcze echa” (1968) skoczył z galopującego konia do studni.

 

Polecane artykuły

This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish. Akceptuj Czytaj więcej