“Byliśmy jak szkielety, nie mieliśmy zębów”. Wstrząsająca historia niemieckiego obozu dla dzieci przy Przemysłowej w Łodzi

przez Monika Tarka-Kilen

Nazywany jest zapomnianym obozem, ale zapomnieć o nim nie powinniśmy. Niemieckie okrucieństwo miało zostać zatarte jednak wspomnienia są żywe i wciąż bolą, jak otwarta od dziesięcioleci rana. W Łodzi istniał w czasie II Wojny Światowej jedyny w Europie obóz koncentracyjny dla dzieci. Znajdował się na ulicy Przemysłowej. W tym miejscu w tej chwili stoi zwykłe osiedle bloków. Ponad 80 lat temu znęcano się tam nad dziećmi. Wiele z nich to były dziedzinie żołnierzy Armii Krajowej.

1 grudnia 1942 roku został utworzony tzw. “Mały Oświęcim” – obóz prewencyjny (izolacyjny) dla młodych Polaków Policji Bezpieczeństwa w Łodzi (niem. Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt). Obóz utworzono na obszarze wydzielonym z łódzkiego getta (graniczący od wschodu z cmentarzem żydowskim przy ul. Brackiej). Przeznaczony był dla dzieci i młodzieży polskiej od 6 do 16 roku życia. Został utworzony 1 grudnia 1942, a pierwszy transport więźniów przybył 11 grudnia 1942 roku. Funkcjonował do końca okupacji niemieckiej w Łodzi, do 19 stycznia 1945 roku.

Obóz przy ul. Przemysłowej, został określony jako obóz koncentracyjny przez Józefa Witkowskiego – autora monografii dotyczącej tego obozu, pochodzącej z 1975 roku. Jego kolokwialna, powojenna nazwa (Obóz przy ul. Przemysłowej) pochodzi od ulicy, w ciągu której znajdowała się jego brama główna wjazdowa i która dalej, na odcinku obozowym, była wykorzystywana jako plac apelowy.

W swojej monografii Józef Witkowski zawarł opartą na swoich szacunkach informację, iż przez obóz przeszło co najmniej 12–13 tys. małych więźniów, z których – według niego – zmarło na miejscu około jedna trzecia z nich czyli 4 tysiące dzieci.

W pierwszych dniach zakończenia okupacji niemieckiej w Łodzi (po 19 stycznia 1945) starsze dzieci opuściły obóz wracając samodzielnie do domów rodzinnych. Część młodszych wróciła na teren obozu, bo nie dała sobie rady z życiem poza jego ogrodzeniem. Zostały stamtąd zabrane dopiero po pewnym czasie przez odradzające się w mieście służby i organizacje charytatywno-opiekuńcze.

W okresie powojennym organizacje poszukujące zbrodniarzy wojennych w Polsce doprowadziły do procesów kilku z nadzorców i „wychowawców” Polen-Jugendverwahlager. W 1945 r. osądzono „wychowawców” – Edwarda Augusta i Sydonię Bayer, którzy zostali skazani na kary śmierci.
Ostatni proces związany z tym obozem toczył się w Łodzi od 12 marca do 2 kwietnia 1974 roku, kiedy to „wychowawczyni” Genowefa Pohl została skazana na 25 lat pozbawienia wolności.

Ten temat wiele razy przybliżał Festiwal Filmowy NNW. “Obozowe dzieci” było honorowane za ich niezłomną postawę. O obozie opowiadano w filmach ( ODEBRANO NAM CAŁE DZIECIŃSTWO – reż. Łukasz Bindek), reportażach (nagrodzony w 2021 roku reportaż “Prawda za podwójnym murem” Jakuba Tarki”), wideoklipach ( Teledysk Bastiego), podczas paneli dyskusyjnych.

Byli więźniowie dziecięcego obozu „na Przemysłowej” w Łodzi – Kazimierz Gabrysiak i Jerzy Jeżewicz – opowiedzieli swoją historię na X Festiwalu Filmowych Niepokorni Niezłomni Wyklęci.

Kazimierz Gabrysiak: W 1942 roku miałem 12 lat, przed wojną byłem harcerzem, mieszkałem z rodzicami w Poznaniu. Ponieważ Niemcy nie zwracali uwagi na małe dzieciaki, które się kręciły po ulicach, mogliśmy wykonywać zadania małego sabotażu. Wraz z kolegami dosypywałem piasek do oliwiarek, które były przy wagonach dostarczających sprzęt do koszar niemieckich. W czasie jednej z takich akcji, Niemcy złapali mojego kolegę. Bili go pejczami, żeby się powiedział, kto jeszcze z nim był. Jaki chłopiec by wytrzymał takie bicie? W nocy przyszło do mojego domu gestapo, kazali się ubierać i zawieźli do więzienia na przesłuchania. Przyznałem się, że to ja sypałem ten piasek. Ale mimo tego jeszcze prawie trzy miesiące codziennie mnie przesłuchiwano i bito. Kiedy Niemcy zbudowali obóz w Łodzi, pozbierali wszystkie dzieciaki z okolic Poznania, które im podpadły, wsadzili w pociąg i zawieźli właśnie tam. Nie wiedzieliśmy wtedy, gdzie jedziemy. Widziałem tylko niemieckie napisy na peronie. Ciężarówkami przewieziono nas do obozu dla dzieci. Robiono nam długie apele, kazano nieraz godzinę skakać żabkami. Był tam też obóz dla dziewczynek. Ale nie mogliśmy się z nimi kontaktować.

Jerzy Jeżewicz: Ja mieszkałem pod Poznaniem, w okolicach Mosiny. Moi rodzice brali czynny udział w ruchu oporu, ale zostali zdradzeni i aresztowani. Dzień później Niemcy wrócili po mnie i po brata. Ja miałem 2,5 roku, a brat 3,5. Jeszcze nim nas zabrali sąsiedzi zawiadomili naszą ciotkę, wówczas 16-letnią, żeby zabrali naszych rodziców. Kiedy przybiegła do nas to Niemcy aresztowali także i ją. Zostaliśmy w trójkę przewiezieni do Łodzi, gdzie mieliśmy statut małych terrorystów. Z mojej rodziny aresztowano 18 osób, pięcioro z nas przeżyło (w tym ja z bratem). Obóz w Łodzi był jednym z największych w Europie. Wysyłano w świat informacje, że to obóz dla dzieci upośledzonych, dla małych złodziei i sierot. Specjalnie utworzono go w środku getta, żeby nikt się nie wymknął. Żydom zapowiedziano, że jeśli uratują jedno dziecko, to 10 z nich zginie. Warunki w obozie były takie same jak w innych obozach koncentracyjnych. Jedyną różnica był brak krematorium. Dzieci były po prostu głodzone na śmierć. Najmłodsze (od 2 do 8 lat) nie pracowały, starsze (do 16 roku życia) pracowały od 6-ej do 18-ej. Trudno mi o tym opowiadać… Czasem słyszę pytanie: A co ty tam pamiętasz, przecież miałeś tylko dwa lata? Ale ja zapamiętałem straszne rzeczy, sam nie wiedziałem skąd je pamiętam… Kiedyś jednak spotkałem się z innymi ocalałymi z tego obozu i oni potwierdzili, że to co zapamiętałem – to była prawda. Kiedy kończyła się wojna przeżyło naprawdę niewiele dzieciaków, byliśmy jak chodzące szkielety, nie mieliśmy zębów, wszyscy mieli potworny świerzb. Po wyzwoleniu obozu byliśmy za mali, żeby wiedzieć dokąd mamy pójść, usiedliśmy więc na placu obozowym i tak zastali nas ludzie.

O obozie opowiada także film “80 lat niepamięci” i “Wizja lokalna” w reżyserii Zbigniewa Kamińskiego, który przeleżał 50 lat na półkach Telewizji Polskiej. Został odnaleziony dzięki pracownikom Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu. O obozie, z więzionymi dziećmi rozmawiała też Jolanta Sowińska-Gogacz, współautorka książki “Mały Oświęcim”.

Źródło: Festiwal Filmowy NNW.

Polecane artykuły

This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish. Akceptuj Czytaj więcej